Pokusa zawierzenia światu
Mt 10, 17-22 .
"Kto wytrwa do końca--będzie zbawiony".
Współczesny świat kusi łatwo dostępnymi" rozrywkami" i nieograniczonymi"przyjemnościami".
Ten wszechogarniający hedonizm i afirmacja tego,co w życiu wydaje się uszczęśliwiać--staje się plagą dla tych,którzy są słabi wewnętrznie i nie mają w sobie Ducha Prawdy.
Życie skromne,pozbawione trendów tego świata i towarzystwa ludzi,którzy lubią się"zabawić"--staje się często powodem drwin i braku akceptacji środowiska,w którym się "obracamy". Dlaczego tak się dzieje?
Chrześcijanin nie płynie z duchem czasu.Dla człowieka,który jest blisko Boga--czas biegnie inaczej.To tak--jakbyśmy płynęli"pod prąd" rwącego nurtu rzeki.Naszym kapitanem jest Jezus i mamy do Niego pełne zaufanie.Na pewno nie wyprowadzi nas na skały grzechów i mielizny obojętności,a Jego"profesjonalizm"gwarantuje,że dotrzemy do celu na 100%.
Ale--jako się rzekło--rzeka płynie dalej...
Ostatnio modne się stało relatywizowanie otaczającej nas rzeczywistości i hołdowanie"moralności własnej".Owszem--wierzymy w Boga,a nawet w ludzi--jednak"mamy własny rozum" i indywidualne podejście do życia i jego sensu...Skąd inąd przeświadczenie,że Miłosierny Ojciec kocha wszystkie swoje(nawet"niesforne")dzieci--powoduje,że dajemy sobie"zielone światło"na życie po swojemu(bycie"sobą") i tzw"wolność"opartą na egoizmie.Jest to fałszywa demokracja,charakteryzująca się w rzeczywistości kultem jednostki i miłością własną(bo już miłością bliźniego--nie).Ba--nawet Boga"wciągamy"w nasz styl życia,bo przecież On nas rozumie i akceptuje takich--jakimi jesteśmy...I tu wkraczamy na"poletko"szatana,bo on bardzo chętnie obiecuje nam--jacy to będziemy szczęśliwi,gdy zaczniemy się"spełniać" i akceptować siebie--bez względu na wszystko.Nie mówi on jednak,że wiąże się to często z krzywdzeniem innych i późniejszymi wyrzutami sumienia w stosunku do Boga...
Nie mam nic przeciwko radości życia(już tu--na ziemi)ale należy pamiętać,iż wszystko to--co nam daje Bóg tutaj--nie jest celem samym w sobie,ale drogą ku wiecznej szczęśliwości i jej kresem na tym świecie.
Osoba niewierząca powie:"raz się żyje" i wówczas pozostaje nam pomodlić się za nią i pokazać we własnym życiu działanie Boga i Jego Słowo.Natomiast jeśli ktoś mówi,że kocha Boga i ludzi--ale nie jest w stanie zrezygnować z własnego"ja" i "wpasowuje"nawet Boga w te ramki--zachowuje się jakby:"zapalał Panu Bogu świecę,a diabłu ogarek".Dostosowanie swoich planów do planów Bożych i"zaparcie się samego siebie"(dźwiganie własnego"krzyża": Łk 9,23) jest obce nowoczesnym trendom i w takim przypadku nie jesteśmy "cool"--jak mawia młodzież...
Na pewno każdy z nas ma często dylemat:" podobać się bliźniemu,czy Bogu"? Wcale nie jest łatwo przeciwwstawić się otoczeniu,z którym jesteśmy zżyci i od którego jesteśmy zależni,np: rodzice,nauczyciele,wychowawcy,bliscy znajomi i inne"autorytety".Niejednokrotnie skutkuje to przykrymi konsekwencjami--aż do społecznego"wykluczenia"włącznie...Dlatego chętnie idziemy na"kompromis"i oddajemy:
Bogu,co boskie--a cesarzowi,co cesarskie.Taka postawa jest wybrnięciem z sytuacji,jednak nie jej rozwiązaniem...Oczywiście powiemy:"jakoś trzeba sobie radzić--wybraliśmy<mniejsze>zło".Ale Stwórca nie zna pojęcia"mniejszego zła" i jest Bogiem"zazdrosnym"(Łk 16, 10-11). Albo w innym miejscu mówi Pismo: Mt 6, 24-34 o takim stylu życia,który jest zgodny z wolą Bożą.
Dotykamy tutaj"Clou"sensu naszej ziemskiej wędrówki.Mamy do wyboru: używanie życia za pomocą"biletu w jedną stronę,a raczej kierunku" albo życie zgodne z planem Bożym(nawet po ludzku nieszczęśliwe) z"Biletem na wieczność". Jest jednak jeden"haczyk".Zawsze możemy zmienić trasę z tej"do przepaści" na tą"ku wieczności"...Ale śpieszmy się,bo"pociąg życia"szybko mknie do celu. Zabierzmy się z Jezusem,który--od Swego przyjścia na świat--wskazuje nam drogę.
"Kto wytrwa do końca--będzie zbawiony".
Współczesny świat kusi łatwo dostępnymi" rozrywkami" i nieograniczonymi"przyjemnościami".
Ten wszechogarniający hedonizm i afirmacja tego,co w życiu wydaje się uszczęśliwiać--staje się plagą dla tych,którzy są słabi wewnętrznie i nie mają w sobie Ducha Prawdy.
Życie skromne,pozbawione trendów tego świata i towarzystwa ludzi,którzy lubią się"zabawić"--staje się często powodem drwin i braku akceptacji środowiska,w którym się "obracamy". Dlaczego tak się dzieje?
Chrześcijanin nie płynie z duchem czasu.Dla człowieka,który jest blisko Boga--czas biegnie inaczej.To tak--jakbyśmy płynęli"pod prąd" rwącego nurtu rzeki.Naszym kapitanem jest Jezus i mamy do Niego pełne zaufanie.Na pewno nie wyprowadzi nas na skały grzechów i mielizny obojętności,a Jego"profesjonalizm"gwarantuje,że dotrzemy do celu na 100%.
Ale--jako się rzekło--rzeka płynie dalej...
Ostatnio modne się stało relatywizowanie otaczającej nas rzeczywistości i hołdowanie"moralności własnej".Owszem--wierzymy w Boga,a nawet w ludzi--jednak"mamy własny rozum" i indywidualne podejście do życia i jego sensu...Skąd inąd przeświadczenie,że Miłosierny Ojciec kocha wszystkie swoje(nawet"niesforne")dzieci--powoduje,że dajemy sobie"zielone światło"na życie po swojemu(bycie"sobą") i tzw"wolność"opartą na egoizmie.Jest to fałszywa demokracja,charakteryzująca się w rzeczywistości kultem jednostki i miłością własną(bo już miłością bliźniego--nie).Ba--nawet Boga"wciągamy"w nasz styl życia,bo przecież On nas rozumie i akceptuje takich--jakimi jesteśmy...I tu wkraczamy na"poletko"szatana,bo on bardzo chętnie obiecuje nam--jacy to będziemy szczęśliwi,gdy zaczniemy się"spełniać" i akceptować siebie--bez względu na wszystko.Nie mówi on jednak,że wiąże się to często z krzywdzeniem innych i późniejszymi wyrzutami sumienia w stosunku do Boga...
Nie mam nic przeciwko radości życia(już tu--na ziemi)ale należy pamiętać,iż wszystko to--co nam daje Bóg tutaj--nie jest celem samym w sobie,ale drogą ku wiecznej szczęśliwości i jej kresem na tym świecie.
Osoba niewierząca powie:"raz się żyje" i wówczas pozostaje nam pomodlić się za nią i pokazać we własnym życiu działanie Boga i Jego Słowo.Natomiast jeśli ktoś mówi,że kocha Boga i ludzi--ale nie jest w stanie zrezygnować z własnego"ja" i "wpasowuje"nawet Boga w te ramki--zachowuje się jakby:"zapalał Panu Bogu świecę,a diabłu ogarek".Dostosowanie swoich planów do planów Bożych i"zaparcie się samego siebie"(dźwiganie własnego"krzyża": Łk 9,23) jest obce nowoczesnym trendom i w takim przypadku nie jesteśmy "cool"--jak mawia młodzież...
Na pewno każdy z nas ma często dylemat:" podobać się bliźniemu,czy Bogu"? Wcale nie jest łatwo przeciwwstawić się otoczeniu,z którym jesteśmy zżyci i od którego jesteśmy zależni,np: rodzice,nauczyciele,wychowawcy,bliscy znajomi i inne"autorytety".Niejednokrotnie skutkuje to przykrymi konsekwencjami--aż do społecznego"wykluczenia"włącznie...Dlatego chętnie idziemy na"kompromis"i oddajemy:
Bogu,co boskie--a cesarzowi,co cesarskie.Taka postawa jest wybrnięciem z sytuacji,jednak nie jej rozwiązaniem...Oczywiście powiemy:"jakoś trzeba sobie radzić--wybraliśmy<mniejsze>zło".Ale Stwórca nie zna pojęcia"mniejszego zła" i jest Bogiem"zazdrosnym"(Łk 16, 10-11). Albo w innym miejscu mówi Pismo: Mt 6, 24-34 o takim stylu życia,który jest zgodny z wolą Bożą.
Dotykamy tutaj"Clou"sensu naszej ziemskiej wędrówki.Mamy do wyboru: używanie życia za pomocą"biletu w jedną stronę,a raczej kierunku" albo życie zgodne z planem Bożym(nawet po ludzku nieszczęśliwe) z"Biletem na wieczność". Jest jednak jeden"haczyk".Zawsze możemy zmienić trasę z tej"do przepaści" na tą"ku wieczności"...Ale śpieszmy się,bo"pociąg życia"szybko mknie do celu. Zabierzmy się z Jezusem,który--od Swego przyjścia na świat--wskazuje nam drogę.
Komentarze
Prześlij komentarz